niedziela, 11 grudnia 2011

LDB*

podsumowanie dwóch ostatnich tygodni biegowych:
27.11.11- 2 bieg miejscowego  GP; dystans 5 km; czas 28:10; życiówka jest
11.12.11- wolne wybieganie; 11 km; 01:09:51

koniec podsumowania. Żenada.

Powzięłam dziś decyzję, że wracam do biegania 3-4 treningów w tygodniu. Dość już marazmu, lenistwa  i zwalania wszystkiego na karb depresji biegowo-jesiennej.
Waga poszła w górę, kondycja w dół, psycha wala się gdzieś pod nogami. ECh, życie......


 *LDB- leżenie  do góry brzuchem, niestety u mnie to ostatnio stan permanentny:(

środa, 16 listopada 2011

podsumowanie niebiegania i inne

niebieganie trwa już chyba trochę za długo. Czuje psychofizyczny dyskomfort . Moje ciało zaczyna puchnąć (tłuszcz... bleeee). Jak idę potruchtać to nogi nie chcą biegać. I nie wiem już czy organizm chce po prostu odpocząć czy tracę formę...
W zeszłym tygodniu zrobiłam całe dwa treningi w tym Prywatny Bieg Niepodległości. Uczestników dwoje - miejsce na pudle zapewnione :) zawsze to jakiś sposób na dowartościowanie :P
Aura dopisała - słoneczko, resztki kolorów i jakoś tak pozytywnie. Dystans 11,11 - żeby było symbolicznie.

Okres zimowy chciałabym przeznaczyć na walkę z moją  mizerną prędkością.
Pierwszy krok zrobiony - może będę miała kogoś na kształt trenerki/konsultantki. Nie wiem co z tego będzie. Dowiem się w sobotę...

Remont
nieuchronnie bliża sie ku końcowi.
Heh, od lipca.
Podłogi są, malowanie skończone. Dzisiaj  za pomocą kolejnego fachowca uległa scaleniu SzAFa - koszt 220, czas 4 godziny ( nie licząc 5 kiedy to sama z pomocnikami próbowałam ją reaktywować), radość z posiadania SzAFy - bezcenna :D
Skąd taka radość? ktoś kto mieszka na 37 metrach i ma miejsce na tylko jeden mebelwszystkomieszczący zrozumie :)

Wkładam kilka zdjęć, żeby pamiętać co to znaczy remont zanim wymyślę kolejny

ostatnia z prac mojego superfachowca, jedyna zrobiona prawiedobrze


tak NIEpowinna wyglądać wylewka - każdą dziurę namoczyłam żeby było widać ogrom fuszerki :(

głębokość jednej z dziur - dobrze, że nie dało się tak zmierzyć mojego wk...wa


własnoręcznie położone deski ( trochę PR nie zaszkodzi)


Inne
Znalezione w sieci - baby są jakieś inne w wersji .... "szowinistycznej świni" ? a może coś w tym jest?

wtorek, 1 listopada 2011

Kilka myśli i faktów


XVI Perła Paprocan zaliczona :) Czas nieoficjalny 2:15:47 (oficjalnych natenczas brak), czyli nowa życióweczka jest.
Byłam zającem - pierwszy w raz  w życiu:)  a zaczęło się od pana Mariana z Truchtacza. Dyszał za mną przez 1,5 okrążenia, aż wreszcie stwierdził, że mu wstyd wozić się za kobietą więc dalej biegliśmy już razem. Miła odmiana, bo w zasadzie zawsze biegam sama. Pogadaliśmy o bieganiu i biegówkach bo okazał się zapalonym biegówkobiegaczem, a mnie jako że bakcyla zeszłej zimy połknęłam temat konwersacji pasował.
W pewnym momencie mieliśmy za plecami całkiem ładną grupkę, ale na wodopoju zostali w tyle :P

Od 17 do 19 km zabrakło mi powera ( tempo mi spadło poniżej 7 min), a niewdzięczny pan Marian mnie zostawił.... no cóż w końcu to sport. W każdym razie ucieczka mu nie wyszła bo dorwałam go kilometr przed metą i przegoniłam... nie ma zlituj. Za metą już nie był taki towarzyski. Ciekawe dlaczego?

na koniec coś co przypadkiem znalazłam w sieci....
hmmmjakby retrospekcja z poznańskiego maratonu :)  inaczej


środa, 26 października 2011

biegam mało...

...ale jakże skutecznie :)
parafrazując jedną z blogowiczek chciałam powiedzieć, że poprawiłam życiówkę na 5 km. W niedzielę biegłam w pierwszym z sześciu biegów miejscowego Grand Prix.
Nowy czas - 28:30, średnie tempo 5:42. Bieg przez pięć kilometrów poniżej 6 min/km to dla mnie nowa jakość.

Przede mną ostatni w tym roku długi bieg - Perła Paprocan - 3 kółka czyli półmaraton. Nie robię żadnych założeń.... no może tyle, że chciałabym poprawić wynik z Silesii, ale nic na siłę.
Potem odpoczynek do końca listopada i trzeba będzie dobrać jakiś plan. Może Daniels?

Funkcjonalność biegania z Endomondo zaczyna mi nie wystarczać. Chciałabym znać tempa przebieżek, aktualną prędkość albo mieć trenera, który pamięta, że teraz mam biec w tempie na 10 km
Po głowie chodzi mi jakiś Gacek, może w przyszłym roku .....
Muszę to  porządnie przemyśleć

wtorek, 18 października 2011

butki

nabyłam !!!
AnimaSanaInCorporeSano 2160
nagroda za:
- kolejny maraton
- życiówkę
- złamanie 5godzin

Kolejne powody to:
- poprzednie przebiegły już 1114 km
- za tydzień mam urodziny
- była wyprzedaż w Intersporcie i zaoszczędziłam 130 zł
- chciałam kupić 2150 (starszy, tańszy model) , ale nie było już mojej rozmiarówki

Tyle powodów potrzebowałam, żeby  zagłuszyć wyrzuty sumienia. Wyrzuty mam dalej..... ale mam też nowe butki do biegania.

poniedziałek, 17 października 2011

maratońskie wspominki

no to opowiadam..... tylko kawy nie ma mi kto zrobić :)
pobudka o 7:30 - poranek zimny, ale słońce dawało nadzieję. Tuż przed dziewiątą wyruszyliśmy na Start, ja okutana jak w najgorszy mróz : 2 warstwy docelowe i 2 do zrzucenia przed biegiem, rękawiczki i ....czapka. Czapka miała być...ale fryzura. Ostatecznie z niej zrezygnowałam bo przed biegiem czekała nas jeszcze firmowa sesja zdjęciowa. Ot, taka babska próżność. A cel szczytny - biegniemy dla Martynki.
W każdym razie, 4 km marszu skutecznie mnie rozgrzało :)
Na trasie stanęłam pełna wątpliwości, obaw, nadziei i radości. Taką mieszankę odczuć pewnie ma w sobie każdy maratończyk, chyba inaczej się nie da. Szósty raz stałam wśród tysięcy ludzi i czułam, że jestem sama, zdana na własne siły i własne decyzje. Wiedziałam, że przez kolejne 5 godzin będę biegła sama ze sobą i chyba nie chciałabym inaczej. Pokonywanie własnych słabości to rzecz osobista, intymna.
Ruszyliśmy z niewielkim opóźnieniem, ale za to w wielką pompą, były fajerwerki, sztuczne ognie i helikopter!!!
Pierwsze 10 km - zdradliwa lekkość biegu. Ciągle trzeba się pilnować, żeby nie dać się pociągnąć tłumowi. Wtedy byłam jeszcze tuż przed balonikami na 4:30, umknęli mi niepostrzeżenie na punkcie odżywiania. Pierwszy mały kryzys ( bez przełożenia na tempo biegu) - dręczyła mnie myśl, że jeszcze 11, 10, 9 km do końca pierwszej pętli.... a to przecież będzie dopiero połowa....a potem jeszcze raz to samo.... straszne jest takie dołowanie i nie mam na to sposobu.
Na szczęście na trasie są kibice, szczególnie dzieciaki - dzieciaki są extra. Wystawiali łapki, darli się wniebogłosy i dawali powera. Dziękuję im wszystkim.
Do połowy dotarłam z 3 minutowym zapasem (2:18:24) i nagle coś przestało działać. Nogi biegły, głowa też a tempo padło, przez kolejnych kilka kilometrów wyszło powyżej 7min/km. Traciłam cenne minuty nie bardzo zdając sobie z tego sprawę. Ocknęłam koło 26 km, lekko przyspieszyłam nie wiedząc na co jeszcze mnie stać, wróciłam do ~6:40/km. Od 33 km po prostu cud. Dostałam nowej energii i już do końca biegłam w tempie na 10km. Wiedziałam już, że 4:45 jest poza zasięgiem, ale nadal miałam nadzieję na 4:50. Wymijałam wszystkich jak leci, fakt że większość już tylko dreptobiegała, ale jaka to frajda wymijać facetów:)
Bawiłam się w różne czasoumilacze np. nagle zza pleców wyskakuje mi ktoś(facet) i pędzi zaciekle z miną " nic mnie nie boli", a ja na to " już ja sobie ciebie przypilnuję" i co? jakieś 200, 300, góra 500 metrów i mamy dreptacza :) i miałam radochę:)
Była też kobieta z napisem " Biegnę dla Jezusa" z nią już nie poszło tak łatwo. Pomagała jej wiara, ale ja myślałam wtedy, że biegnę dla Martynki, dla Ani która musiała zrezygnować, dla mamy, dzieci i dla siebie. Uznałam, że mam ważniejsze pobudki. Może to wredne, ale pomogło.
Potem zgubiłam gdzieś 38 km bo nagle pojawił się 39 i przydarzyła mi się miła historia. Jakiś straszy pan zapytał
- który mamy kilometr? - odpowiedziałam, że minęliśmy 39 i że niedługo koniec, on na to
- to będzie powyżej 5 godzin albo poniżej - a ja
- na pewno będzie poniżej!!!
I byłby koniec fascynującej ;) historii , ale między 41 a 42 dziadek dobiega do mnie i mówi
- przekonała mnie pani, dobiegnę poniżej pięciu - i znowu został w tyle. Nagle na ostatnich 195 metrach minął mnie z uśmiechniętą miną i pędzi. Nie no, tego było za wiele. Popędziłam jak wiatr żeby staruszek i niebieska koszulka (bo wcześniej upatrzyłam go jako zająca) nie dopadli mety przede mną....
i kurcze nie wiem czy mi się udało, bo zza zakrętu wyłonił się napis "META" i patrzyłam już tylko na niego i biegłam już tylko dla siebie i byłam szczęśliwa


a za metą dziadek mi podziękował :)

niedziela, 16 października 2011

12 Poznań Maraton

zakończony !!!
Czas 4:54... - heh, w końcu poniżej 5 godzin :)
Pierwszy raz żadnych marszów. Ostatnio przeczytałam gdzieś wypowiedź Guru Skarżyńskiego ( choć moim guru nie jest), że maratończykiem można się nazwać dopiero wtedy gdy się całość przebiegnie - no więc oficjalnie wszem o wobec ogłaszam Jestem MARATONKĄ :)
Sam bieg oczywiście dał mi w kość, ale nie miałam jakichś szczególnych kryzysów, żadnych "ścian". Podbiegi były i owszem, ale nie aż tak straszne jak o nich pisali.
Gdybym miała podsumować całość : było dobrze.
Organizacja, trasa, kibice, mój bieg - ze wszystkiego jestem zadowolona ....

choć mimo wszystko mam mały niedosyt...bo wydawało mi się, że 4:45 - 4:50 jest w zasięgu ręki

piątek, 14 października 2011

już za chwileczkę, już za momencik....

Rano wyruszamy do Poznania, odbiór pakietu, Expo, Pasta Party i.... niedziela.
Kurcze mam teraz stresa podwójnego, bo w firmie ogłosili wszem i wobec, że wraz z dziesięcioma innymi pracownikami bierzemy udział w tym maratonie.... a ja pewnie będę znowu w ogonie.
Albo z tego wyjdzie dodatkowy motywator albo destruktor  - jeśli się zarżnę :(

Anonimowość daje duuuuży komfort

poniedziałek, 10 października 2011

9 października 2011- to był dobry dzień

bo bieganie
na długim ( choć stosunkowo krótkim) wybieganiu zrobiłam najlepsze czasy w tym sezonie, ba... w swojej biegowej historii. Może to zasługa temperatury, bo było około 10 stopni, a może Coopera, którego robiłam dzień wcześniej. W każdym razie moje the best wyglądają obecnie nastepująco:
test Coopera ( na BBL) -2,340. Nigdy jeszcze podczas biegu tak nie sapałam, ale wynik poprawiłam. W czerwcu było 2,190.
5 km- 28:41
10 km- 59:15
" jest dobrze, jest dobrze, ale nie najlepiej jest" nucąc za panem Grabowskim :)
bo Polska
daliśmy szansę TuskoPalikotom czy tez PaliTuskom. Nie jestem fanatyczką jeśli chodzi o rządy PO, ale Jaro Mlaskaczowi znowu się nie udało i to mnie cieszy najbardziej. Ten człowiek napawa mnie strachem , wstydem i odrazą. Nie często ludzie wywołują u mnie tak ekstremalne odczucia... To przedziwne, jak niektóre indywidualności  mające w sobie to "coś" ( a on niewątpliwie ma) potrafią pociągnąć za sobą rzesze.....  takich ludzi się boję. Wielka szkoda, że nie mamy w Polsce takiej pozytywnej postaci.

To będą ciekawe cztery lata, bo co też wniesie w naszą rzeczywistość Palikot, PO pewne swojej pozycji i lewica, która musi się porządnie odświeżyć? Czy mam rację twierdząc, że to ostatnia tura  rządów  prawicy? Analizując wczorajsze wyniki upewniam się w tym twierdzeniu. I bynajmniej, wcale mnie to nie cieszy. Ukazuje to jedynie jak polityka jest przewidywalna.

wtorek, 4 października 2011

Silesia

no nie udało się, mimo szczerych chęci się nie udało:(
Po dobie analizowania błędów, niedociągnięć i zaniechań doszłam do wniosku, że sama sobie zabieram radość ze startów, zamiast cieszyć się bieganiem. A tak! cieszyć się - to jest możliwe. Jeszcze kilka miesięcy temu zastanawiałam czy nadejdzie taki czas, że bieganie zacznie sprawiać mi przyjemność. I stało się. Nie zawsze, nie często, czasem.... Czasem zadaża się taki bieg, kiedy nie czuję bólu, zmęczenia, zadyszki . Po prostu biegnę i jest mi dobrze. I to jest fajne. W końcu BiegamBoLubie :-D
Myslę, że o tym trzeba pamiętać. W tym wiecznym pędzie do poprawiania wyników, bicia rekordów i rywalizacji zapominamy, że droga do celu też może być przyjemnością. To tak jak z tym nieszczęsnym króliczkiem... jak już go złapiesz, chcesz następnego.
Jeszcze pół roku temu na pólmaraton potrzebowałam więcej niż 2 i pół godziny, więcej cierpienia i bólu - "zakwasy" murowane przez dwa dni. Dzisiaj wiem, że w każdy niedzielny poranek mogę przebiec taki dystans, a  popołudniu pojeździć rowerem. Złapałam tego króliczka, teraz chcę szybciej, lepiej.... ale i tak się cieszę...

Oficjalny wynik netto 2:18:10 - zabrakło 3'11'' do wyniku akceptowalnego (przeze mnie).

sobota, 1 października 2011

zostań bohaterem w swoim domu

ostatnio to hasło nabrało dla mnie szczególnego sensu.  Cały ostatni tydzień (urlop) spędziłam na "budowie". 
 Mój nieszczęsny remont trwa już od lipca, a końca nie widać- Pan Fachowiec opuścił nasz kraj nie skończywszy rozbabranej i sfuszerowanej roboty. Może kiedyś jak ochłonę to o tym napiszę.
 Szczyt załamania dopadł mnie we wtorek, kiedy zobaczyłam, że nowa wylewka zaczyna się kruszyć i powstały w niej 2 -3 cm dziury - ale sza.... nie mogę o tym myśleć a co dopiero pisać.
W każdym razie między innymi :
- gipsowałam
- malowałam
- układałam panele  prawie SAMA (to jest bardziej wyczerpujące od biegania - do dziś bolą mnie kolana, uda i tyłek)
- kułam tynk
- montowałam  listwy przypodłogowe i gniazdka elektryczne
Trzy razy zabrakło farby, dwa razy szpachli gipsowej i tysiąca pomniejszych rzeczy niezbędnych... ech.
Dzisiaj powiedziałam : "basta". Jutro biegnę półmaraton, a czuję się jak własne zwłoki. W ramach regeneracji fizyczno-psychicznej pojechaliśmy na wycieczkę rowerową po okolicy. Odkryłam, że już jest jesień :) i przypomniałam sobie jak przyjemnie można spędzić czas.... to było miłe.

Za niecałe 10 godzin startujemy. Wiem, że dam radę. Na niedzielnym treningu na tej trasie wybiegałam 2:15. Cokolwiek poniżej tego wyniku sprawi mi rADość.
Udało mi się oswoić te przerażajęce podbiegi. Teraz boję się tylko, że dam się ponieść emocjom i innym biegaczom i pobiegnę początek za szybko. Ostatnio brałam udział w dwóch biegach na 10 km i w obu przypadkach zrobiłam ten sam błąd.... kurcze. Życiówkę poprawiłam, ale do celu zabrakło mi 1 minuty. Chciałam zejść poniżej godziny - wyszło 01:00:56.

a za dwa tygodnie.... MARATON

wtorek, 6 września 2011

czy on się obnażał?

zapytał jeden ze Strażników Miejskich po tym jak poprosiłam, żeby częściej przejeżdżali pewną dość dużą, ale niedoświetloną ulicą, bo wbiegłam na jegomościa ubranego jedynie od pasa w górę.

Po nawrocie zmieniłam trasę byle tylko nie biec w pobliżu tamtego miejsca.
Dzień coraz krótszy, więc coraz częściej trzeba będzie biegać po zmroku.... a ja się boję. Niby wiem,że to niegroźny ekshibicjonizm, ale ...

Kurcze, straciłam dzisiaj  niewinność biegania.
a strażnik? zasugerował bym nie biegała po ciemku

sobota, 27 sierpnia 2011

to nie sierpniopad

wbrew wszystkim przepowiedniom - sierpień wcale nie jest deszczowy. Sierpień, a szczególnie jego końcówka jest SłonecznA!!!
Jest tak słoneczna, że już mi bokiem wychodzi. Od samego rana z nieba upał leje się taki, że wysysa ze mnie całą dobrą energię. Chodzę naładowana jak burza gradowa. Dzisiaj rodzinka stwierdziła, że lepiej mnie od razu porządnie wkurzyć, bo wybuchnę raz i będzie spokój...
Wybuchnęłam - podczas dyskusji czy w upale lepiej otwierać okna i robić przeciąg (wersja JKej) czy też zamykać i nie wpuszczać żaru do środka (wersja moja). Teraz połowa okien jest otwarta. To się nazywa kompromis czy zamaskowana przegrana?

W czwartek nie poszłam na planowy bieg, dzisiaj nie pojechałam na stadion na trening z BBL. Mam  ogromne wyrzuty sumienia, ale to słońce mnie wykańcza. Jutro długie wybieganie - mam mocne postanowienie, że wstanę przed 7 pobiegnę. Muszę w końcu zacząć ćwiczyć podbiegi - to moja pięta achillesowa. Boję się górek biegowych ( a chodzić po górach uwielbiam ) więc zapisałam się na dwa duże biegi z dużymi podbiegami :-P (oczywiście to nie jedyny powód ). Nie wiem czy to dobry sposób na przezwyciężanie słabości czy też najkrótsza droga na obrzydzenie biegania. W każdym razie czuję narastającą tremę.

Za chwilę wybieramy się do kina  na  "Kowbojów i obcych" może to mnie jakoś pozytywnie naładuje.

PS.
wróciłam. Polecam :-D.
Dobro zwycięża, ludzie jednoczą się w obliczu zagrożenia a Daniel Craig jest jak zawsze szorstko-idealny.



poniedziałek, 8 sierpnia 2011

głód

ostatnio jestem ciągle głodna. Odczuwam ciągły, niezaspokajalny głód wieloraki.
Jako, że niedzielny wieczór spędzam zupełnie sama, wcięłam już pól litra lodów bakaliowych ( szczęśliwa, że nie muszę się z nikim dzielić), trzy wafle styropianowe i jogurt 0% tłuszczu - no śmiech na sali. Jak można się obżerać lodami, a potem udawać zdrowe nawyki zerowym jogurtem? Można.
Co gorsza trwa to już dobre dwa tygodnie - grzeszę i pokutuję na zmianę.
A to tylko początek.... cała piramida Maslowa by się zmieściła z tym moim głodem.
głód jedzenia, seksu, snu - nie mogę spać,
brak mi poczucia bezpieczeństwa, miłości, akceptacji a samorealizacja zawodowa  leży jak ... ech ( to wyznanie byłoby zbyt szczere).
To by było na tyle użalania się nad sobą.

Remont
instalacja elektryczna wymieniona, w całym mieszkaniu schną nowe wylewki, a w poniedziałek PanFachowiec zacznie układać płytki ( dotychczasowy koszt  - 7 000 PLN), a końca póki co nie widać. Zdaje się, że moje marzenie o pięknej drewnianej podłodze zredukuje się do "pięknych" paneli.
A właśnie, mogę dodać kolejną niezpokajalną potrzebę - cash.

totalna demolka

schnie.....
JKej
jest takie przysłowie "gadał dziad do obrazu a obraz do niego ani razu"  - bardzo a propos rozmów na temat naszej przyszłości.
W całej tej historii stoję gdzieś obok i obserwuję, raz - z rosnącym smutkiem, a raz - z rozbawieniem.

Bieganie 
skończyłam czwarty tydzień treningów z planem z BiegamBoLubie. Doszłam do 40 km tygodniowo i nie jest to wcale jakimś wielkim obciążeniem. Przyznać muszę, że bieganie z tym planem sprawia mi wielką frajdę.
Ogólny schemat:
we wtorki przebieżki np. 50min easy +10x20s/100,
w czwartki  - interwały (dają popalić), ostatni był taki: easy 20min+T10 22min+easy 16min+T10 13min+easy10min
w soboty - trening w ramach BBL na stadionie (opcjonalnie) lub inny rodzaj aktywności
w niedziele - długie wybiegania

W moim przypadku tempo easy to 7:51, ale nie daje rady tak się wlec. Zredukowałam więc do 7:00 i tak jest fajnie.
Nabrałam wiary, że dam radę przebiec maraton ( przyszedł czas na Poznań) w przyzwoitym czasie. Chciałabym 4:45, ale nie wiem czy mnie nie wyobraźnia nie ponosi. Dwa tygodnie przed maratonem biegnę w katowickim półmaratonie i wtedy pewnie się zweryfikuję.
Opłaty startowe - zrealizowane, numery startowe - przydzielone, pozostało uczciwie trenować i przestać się obżerać.... tak niewiele a tak wiele......

wtorek, 12 lipca 2011

się dzieje

... i to wiele. W głowie bałagan i szum. Może więc uda mi się dziś coś poukładać.

J.Kej
chyba nie zrozumiał co ma na myśli kobieta, która mówi mu, że się od niego wyprowadza.
Zaproponował pomoc w remoncie, a następnie z rozbrajającym uśmiechem stwierdził, że się do mnie wprowadzi
.... wydaje mi się, że mój przekaz był inny. Może nie powinnam była przyjmować jego pomocy, może powinnam być, za przeproszeniem, zimną suką i powiedzieć żeby się odwalił. Może i tak, ale tak naprawdę zależy mi na nim i nie chciałabym byśmy musieli być wrogami tylko dlatego, że nam nie wyszło.

Synuś 
obdarza nas swoją osobą od 12 dni, zostało 18. Niemal skreślam dni w kalendarzu. Zaanektował pokój mojej córki bez cienia skrępowania. Nie jada tego co zazwyczaj znajduje się w mojej lodówce, ponieważ jak rzecze jego tatuś : "jest przyzwyczajony do luksusu", w związku z czym tatuś robi osobne zakupy dla Synusia. A ja moim dzieciom pokazuję co mogą sobie zjeść, a czego nie powinny, bo to nie dla nich. Ot, taka sobie nieszkodliwa ekstrawagancja.
W ramach niekontrolowanego wybuchu złości, wywaliłam całą zawartość lodówki na podłogę.... skoro jej zawartość jest tak bardzo "małoluksusowa", a potem to sobie posprzątałam ...
i wcale mi nie ulżyło.

Remont 
kolejny szok. Zaprosiłam Pana Fachowca celem oględzin mojego lokum i oszacowania kosztu prac remontowych, które to sobie nieopatrznie i lekkomyślnie wymarzyłam.
1.Wymiana instalacji elektrycznej - 2000 PLN
2.Zerwanie 60-letniej podłogi i zrobienie wylewek - 2000 PLN
3.Położenie płytek - 800 PLN
4.Wymiana drzwi (sztuk 4) - 800
5.Wyrwanie okienka ( przedziwnego tworu założycieli miasta, małżeństwa architektów, które 60 lat z haczykiem temu wymyśliło sobie jak ma wyglądać miasto-sypalnia - i po dziś dzień nie wszystkie ich pomysły zostały zrozumiane i docenione). Zastanawiam się czy gdziekolwiek w Polsce, ba na świecie, są jeszcze takie okienka między kuchnią a łazienką
ja w każdym razie zaplanowałam, w dziurę po oknie wsadzić luksfery- koszt jedyne 300 PLN.
W sumie wyszło 6 kafli bez materiałów !!!, a na całość remontu mam ich 9. Wspomnieć należy, że dwa łóżka, biurko i szafę dla córki też nabyć muszę. No to teraz mam pole do popisu .... sama jestem ciekawa jak efekt końcowy będzie się miał do moich imaginacji

stan "przed"

za jakieś 1,5 miesiąca umieszczę "po" . Z tarczą albo na tarczy - się okaże :)

Bieganie
nie biegam tyle ile bym chciała,
nie biegam tak jak bym chciała,
dostałam plan treningowy do maratonu z "Biegam Bo Lubię" z komentarzem : "na razie odradzamy maraton - bardzo wysoki iloczyn ryzyka". Ignoranci - mam już ich pięć za sobą, a oni wyskakują ze współczynnikami. Fakt, że moje wyniki nie powalają i nie jestem z nich dumna, ale dumna jestem z tego że zawsze docieram do mety i nikt nie będzie mi mówił, że rady nie dam !!!
Tyle odczuć negatywnych, są też te miłe :)
BBL - to świetna inicjatywa - wspólne treningi z mniej lub bardziej zaawansowanymi zapaleńcami biegania pod okiem trenera to miła odmiana od "samotności biegacza" na co dzień. Bieganie po tartanie to dla mnie zupełne novum. Strasznie mi się podoba :), ale na ostatnim treningu, ze względu na żar lejący się z nieba uciekliśmy do parku. Ćwiczyliśmy podbiegi - wymiękłam po 3 kółku.
Miękka jestem do obrzydzenia... skąd mam czerpać siłę i samozaparcie? Czasem myślę, że nie nadaje się do tego sportu.... to nie są dobre myśli... bo polubiłam bieganie.

wtorek, 28 czerwca 2011

angina i adrenalina

wróciłam z niebytu.....
W zeszłym tygodniu leżałam rozłożona na łopatki przez bite 3 dni.... nie pamiętam kiedy ostatnio tak mnie zwaliło. Gardło jedna rana, 39 st. i ból każdego mięśnia, każdego stawu,..... poczłapałam do lekarza przestraszona, że złapałam jakieś monstrum genetycznie zmodyfikowane, a to tylko Angina ropna - dwa antybiotyki i L4 na CaałY tydzień. Boże Mój - teraz gdy zostało mi już tylko ogólne rozbicie i niemoc totalna  - dotarło do mnie, że to jedyna okazja odpocząć od  nieludzkiego kieratu mojej zwariowanej pracy. Ciągły stres i minimum 10 godzin pracy dziennie to lekka przesada, a perspektywa..... jeszcze gorsza.
Powiem szczerze - nie mam wyrzutów sumienia.
Ominął mnie niestety, czego bardzo żałuję, Rybnicki Półmaraton Księżycowy - świetny pomysł - gdy za oknem lato, wieczór to jedyna pora kiedy da się żyć ... i biegać :) najgorsze, że to ja znalazłam ten bieg, zapisałam nas z J.Kej i nawet wpłaciłam po 4 dyszki, a koniec końców mogłam jedynie obserwować na Endomondo jak sobie mój luby pomyka...... Ech :(

Teraz zaczyna mnie rozpierać.... chciałabym jakiś trening zrobić, coś pobiegać , pojeździć na rowerze....
Przed chorobą miałam postanowienie poprawiania wyników na 5 ( cel 25 min)  i 10 km (cel 55 min), zaczęłam nawet biegać z grupą BBL na katowickim stadionie ( to zresztą osobna historia.... przy następnej  okazji zrobię małe resume)... a teraz jestem uziemiona.... FUCK

czwartek, 5 maja 2011

pięć godzin i trzydzieści jeden minut w deszczu

zrobiłam to!!!!! dałam radę!!!!!
najpaskudniejszy maraton jaki można sobie wyobrazić już za mną :)

środa, 13 kwietnia 2011

z innej beczki

wracam do tematów przyjemnych... dość mam umartwiania i rozkładania życia na części pierwsze

W niedzielę przebiegłam 15 km. Wyznaczyłam sobie mały cel -  biec wolno, spokojnie ale 10 km zrobić w 1h 10. Udało się w dwie minuty szybciej i w zasadzie jestem zadowolona. Tylko ostatnie 3 km dały mi w kość, a przecież niedawno po 5 byłam skrajnie wykończona.
Nabieram nieśmiałej pewności, że jednak dam radę przeczłapać ten mój maraton ( zostały 3 tygodnie). Jeszcze kilka dni temu chciałam zrezygnować.... Byle tylko zmieścić się w 5h30. Mało ambitny cel? Pewnie tak, za to jak najbardziej realny.
Jesienią będzie 4 z przodu.... i basta !!!:)

A teraz wspominki górskie, albowiem sezon łażenia rozpoczęty.
Gorce - Turbacz. Wybór nieprzypadkowy - miałam nadzieję, że będą już kwitły krokusy.... i nie zawiodłam się.  Były, na całym szlaku.Wszędzie krokusy !!!!!




Trochę zabawy w Photoshopie i świat dostaje kolorów;)

a kto zgadnie co to?


poniedziałek, 14 marca 2011

resume

przymierzałam się od jakiegoś czasu do podsumowania pierwszych trzech miesięcy tego roku....
Zrobię to....bo w końcu trzeba by było .... się rozliczyć
  • dieta - minus 9 kg, choć nadal jakieś 8 do celu; ten etap miał trwać do 15 kwietnia. Przeanalizowałam sytuację i doszłam do wniosku, że pociągnę do końca marca i koniec. Bez węglowodanów w diecie i glikogenu w mięśniach nie daję rady trenować. Ciągle przebiegnięcie więcej niż 5 km jest dla mnie granicą nie do przejścia.... potem jest już tylko niemoc i mdłości. Jak na litość boską mam przebiec maraton za 1,5 miesiąca? Te moje przebiec to i tak byłoby prawie człapanie, ale w tym momencie nie jestem w stanie sobie wyobrazić nawet tego. 
  • przebiegłam 3 z czterech Grand Prix ( ostatni 27.03)- na szczęście dystans to 4,800- mieszczę się w 5 km
  • angielskiego dotąd się uczyłam ( jestem zmuszona zrobić przerwę na jakiś czas, o tym potem)
koniec podsumowania.

czwartek, 24 lutego 2011

rozmyślania ezgzystencjalne

Mam, delikatnie rzecz ujmując, nastrój depresyjny . Moja mama mawiała na to handkor (pewnie od handry).
Brakuje mi jej.
....pewna myśl mnie tknęła po tym jak ostatnio zawiozłam córkę do "byłego" na weekend.
Jak to jest, że zakochujesz się w kimś tak strasznie, że aż boli, spędzasz z tym człowiekiem dobrych 10 lat, w czasie których wszystko się sypie ( a w zasadzie zaczynasz przeglądać na oczy)....odchodzisz, a po kolejnych 5 nie możesz sobie już przypomnieć dlaczego tego kogoś kochałaś? Nie możesz sobie wyobrazić, że teraz ten człowiek mógłby Cie dotknąć w jakikolwiek czuły sposób.....
Kiedyś myślałam, że jak już zaleczą się rany i przestanę go nienawidzić, bać się - to będziemy mogli zostać przyjaciółmi. Minęło 7 lat, a ja nie mogę na niego patrzeć, nie potrafię z nim rozmawiać.... jakby był obcym człowiekiem.....
To jest podobne uczucie do tego, gdy późnym wieczorem widzisz podejrzanych facetów kręcących się po dworcu na którym znalazłaś się przez przypadek, sama.
To przerażające, że można czuć coś takiego do miłości swojego życia, ojca swoich dzieci.

Zastanawiam się co czują inni, co czuje J. Kej do swojej żony z którą nie rozmawia od 3 lat.... ale nie potrafię o tym z nim rozmawiać...
nie potrafię rozmawiać o mamie, jej umieraniu i jej nie byciu ze mną, z nami... to nie jest sprawiedliwe

piątek, 4 lutego 2011

wspomnień cd.

III dzień
plan był taki, że spędzimy go w Harrachowie.
Zapakowaliśmy sprzęt do Myszy ( mój citroen) i ruszyliśmy na stok. To mój 13 wyjazd na narty ( i jak nie wierzyć w pechową 13?).
Trasy bardzo dobrze przygotowane (żadnych kamieni, lodu itp.), kanapa 4 osobowa,  kilka orczyków no i piękna pogoda. Raj
Niestety, jako że do tej pory nie używałam niczego poza orczykami, po dwóch udanych zjazdach i w momencie kiedy pozbyłam się paraliżującego strachu ( pierwsze minuty na stoku nie są dla mnie przyjemnością) rąbnęłam jak długa. I to jak ? Podcięta kanapą, najpierw wpadłam pod nią a potem walnęłam kolanem o betonową wylewkę i.... to by było na tyle.
Pozbierałam się nie bez trudu. Jedyne co zaprzątało moją głowę, to czy jestem tak bardzo znokautowana, że nie dam rady już biegać? że będziemy musieli wracać do domu....
Kolano spuchło a mój wspaniały, nieoceniony, czuły i kochający J. Kej zaproponował, że mogę sobie posiedzieć w kafejce albo wrócić do pokoju "bo ja bym sobie jeszcze pojeździł". Ból kolana to nic w porównaniu z poczuciem totalnej bezsilności. Już mi się nie chce walczyć... Nieważne.
Resztę dnia spędziłam rozczulając się nad sobą i modląc żebym następnego dnia była na tyle sprawna by wrócić na biegówki.



IV dzień
 Kolano pozwoliło mi na narty, więc o 10:00 - lekcja ze Sławkiem Kulejem. Przyznam szczerze trochę się go obawiałam. Nie sprawiał wrażenia miłego pana kiedy go zobaczyłam kilka dni wcześniej. Na szczęście to tylko szorstka powierzchowność. Sporo wyniosłam z tego doświadczenia.
Cztery podstawowe zasady i  trzy style ( jednokrok, bezkrok i krok z odbicia). Mam co robić co końca sezonu.

Do końca dnia zrobiliśmy jeszcze 15 km.  Mieliśmy dotrzeć do Izerki, ale trasa (a w zasadzie jej brak) wzdłuż granicy trochę mnie przestraszyła. Poddałam się na tych wertepach i zawróciliśmy :( szkoda.......




ciekawe skąd śnieg na tylnej części ciała?

 Nastał dzień V

Pożegnalny bieg. Pogoda była dla Nas łaskawa. Wspaniałe widoki, słoneczko...... ech żal było wyjeżdżać :(
Tu nie ma co pisać, lepiej popatrzeć :)










do zobaczenia. wrócę ...... 

wtorek, 25 stycznia 2011

Jakuszyce

Kilka ostatnich dni spędziłam na spełnianiu swoich małych marzeń.
Zapięłam narty biegowe na nogi i szalałam przez 4 dni. Teraz już wiem z całą pewnością, że jest to dyscyplina którą chcę uprawiać :) ..... poza wszystkim dobra alternatywa dla naszych długich zim, kiedy to zwykłe bieganie jest nie lada wyczynem. Ale po kolei....
dlaczego Jakuszyce? bo tylko tam jest śnieg, trasy do biegania i narty w wypożyczalniach, instruktorzy poleceni przez jedną z blogowiczek ;) no i reklama - artykuł w dodatku Gazety Wyborczej.
Wybór okazał się ze wszech miar słuszny. To jest bardzo urokliwe miejsce, ze specyficzną atmosferą i co tu dużo mówić, bardzo dobrze zorganizowane. Mnóstwo przygotowanych  ścieżek, tak po polskiej jak i po czeskiej stronie ( oni tam mają 108 km!!!) i wypożyczalnie niemal co krok.


 A co ma do zaoferowania mój Śląsk? Pomimo usilnych poszukiwań od zeszłego sezonu zimowego nie znalazłam ani jednej wypożyczalni oferującej kompletny sprzęt, same narty i owszem - pod Czantorią bodajże, trasa ciężka, nie dla początkujących (słowa service-mena). Drugą trasę znalazłam w Szczyrku.... mam nadzieję, że jeszcze w tym sezonie ja sprawdzę.

I dzień
Narty biegowe po raz pierwszy w życiu na moich nogach .... czego się bałam najbardziej? tego, że mi się nie spodoba, że ciągle będe leżeć na tyłku i się zniechęcę, ale nie. Przewracałam sie i owszem, ale nie w stopniu deprymującym. Zrobiłam:
12 km w dwóch turach - trasa PKO BP do Orlego i z powrotem .
Najlepszy lap - 6 m 00s
Najgorszy lap- 13m 35s (ostatni km -  totalnie bezsilna, ramiona wypompowane)
wieczorem zakwasy i niemoc :(

II dzień
13,5 km  - trasa Radiowej Jedynki do Orlego i z powrotem przez PKO BP
świetny opis na stronie : Od pkt 1. Polana Jakuszycka, 864 m n.p.m. do pkt 1 przez pkt 22. Rozdroże pod Cichą Równią, 943 m n.p.m...... dla spacerujących na nartach i idących godnie, również na nartach :)
Najlepszy lap - 4m 51s
Najgorszy lap- 13m 51s ( niemoc totalna ).


widok na schronisko Orle

Po tych dwóch dniach zdecydowałam się na 1 lekcję z instruktorem. Umówiłam się z p. Sławkiem Kulejem, ale o tym następnym razem ..... :)

czwartek, 13 stycznia 2011

Twój bieg... Twoje zwycięstwo

to motto mojego wiosennego maratonu

Stało się. Nadano mi dzisiaj numer startowy - 20XX .
Tym razem zostaję w Polsce, a na dodatek będę wspierać lokalną inicjatywę.
3 Maja odbędzie się 3 edycja Silesia Marathon. W 2010 roku sklasyfikowanych zostało 550 osób!!! :)
Śmieszna ilość w porównaniu z 30 - 40 tysiącami biegnącymi w europejskich maratonach, taki Rzym na przykład.... ech, wspaniałe wspomnienia mimo bólu i powłóczenia nogami.

Prawdę mówiąc zaczynam czuć tremę, w takiej garstce ludzi trudno być anonimowym, bo przecież tym razem już nie uniknę moich kibicujących latorośli. Dotąd walczyłam samotnie i było to dość wygodne:) ale nic to, jakby nie patrzeć  jest to dodatkowy stymulator do przygotowań.
przygotowań.... no więc, w ramach przygotowań wybrałam się w niedzielne popołudnie na miłą przebieżkę. Niecała "piątka" w 35 min, wiem, nie ma się czym chwalić,  najważniejsze że bieg znowu zaczyna mi sprawiać przyjemność, no a biegając po rozmiękłym śniegu dowiedziałam się że mam jakieś nowe mięśnie.... tym razem zakwasy pojawiły się w dość nieoczekiwanych miejscach :)


Podsumowanie diety za ostatnie 10 dni:
-3,2 kg
Pełen sukces. Przyzwyczaiłam się do nowego sposobu żywienia, stan lekkiego otępienia i ociężałości minął bezpowrotnie.
Tym razem dam radę !!!! będę to powtarzać jak mantrę.....
Damy radę!!!  tego życzę sobie i wszystkim towarzyszom - odchudzaczom i biegaczom ;)

a jesienią Ateny.... to jest myśl ....

sobota, 1 stycznia 2011

2011

no i mamy Nowy Rok.  Rok Szczupłości.
Taką wersję roboczą nadaliśmy naszym tegorocznym postanowieniom. Dziś pierwszy dzień diety, a wczoraj rozpoczęłam sezon narciarski. Cztery godziny na nartach...a już po dwóch miałam już serdecznie dość. Zimno niemiłosierne, bolące mięśnie i ogólne wyczerpanie, ale jutro jedziemy jeszcze raz :)
Wczoraj o 22:00 przypomniałam sobie o zapisach na praski maraton ( do 31.12 było 55 euro), niestety takich jak ja było chyba dużo więcej bo nie sposób było zakończyć rejestrację :( Teraz koszt to 80 euro, chyba muszę rozważyć jakieś tańsze miejsce. Rzecz do przemyślenia......

Jako, że mam tu dokumentować postępy mojego nowego Ja, muszę najpierw przełknąć gorzką pigułkę i zapisać co następuje:
stan początkowy
waga: 76,7 - obrzydlistwo
tłuszcz: 39,6 %

Śniadanie: dwa jajka na miękko i serek wiejski light, herbata....czuję głód!!! jako zagłuszacz kawa z cienkim mlekiem. Na obiad będzie łosoś w dzwonku.... co dalej jeszcze nie wiem.