sobota, 1 stycznia 2011

2011

no i mamy Nowy Rok.  Rok Szczupłości.
Taką wersję roboczą nadaliśmy naszym tegorocznym postanowieniom. Dziś pierwszy dzień diety, a wczoraj rozpoczęłam sezon narciarski. Cztery godziny na nartach...a już po dwóch miałam już serdecznie dość. Zimno niemiłosierne, bolące mięśnie i ogólne wyczerpanie, ale jutro jedziemy jeszcze raz :)
Wczoraj o 22:00 przypomniałam sobie o zapisach na praski maraton ( do 31.12 było 55 euro), niestety takich jak ja było chyba dużo więcej bo nie sposób było zakończyć rejestrację :( Teraz koszt to 80 euro, chyba muszę rozważyć jakieś tańsze miejsce. Rzecz do przemyślenia......

Jako, że mam tu dokumentować postępy mojego nowego Ja, muszę najpierw przełknąć gorzką pigułkę i zapisać co następuje:
stan początkowy
waga: 76,7 - obrzydlistwo
tłuszcz: 39,6 %

Śniadanie: dwa jajka na miękko i serek wiejski light, herbata....czuję głód!!! jako zagłuszacz kawa z cienkim mlekiem. Na obiad będzie łosoś w dzwonku.... co dalej jeszcze nie wiem.

3 komentarze:

  1. Jako towarzyszka-odchudzaczka postanowiłam się wpisać :)

    Z maratonu w Pradze nie rezygnuj, bo 1) dobry termin; 2) 25 euro to niewielka różnica, jeśli wziąć pod uwagę niski koszt dojazdu, wyżywienia i noclegu - każde inne miasto w EU wyjdzie Ci pewnie drożej; 3) 25 euro to w ogóle jest kwestia paru wyjść na piwo czy do kina, a taki maraton masz raz w roku :)

    Z jedzeniem to łatwiej wychodzi, jak się zapychasz sałatą i innymi świeżymi warzywami - do tego śniadania jak sobie zjesz 1/3 główki lodowej i kilkoma kroplami oliwy, to nie będziesz głodna. Albo 2 pomidory. Albo ze 2 ogórki kiszone.

    Moim zdaniem, diety się udają, jak masz zaplanowane posiłki co najmniej na 1 cały dzień do przodu. Bo inaczej to wcześniej czy później pod ręką jest tylko chleb z serem... Albo się człowiek skęca z głodu, żeby przygotować coś na szybko, co by nie było tym chlebem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Midi
    w pierwszym momencie chciałam napisać: jaka odchudzaczka? przecież wiem jak wyglądasz i wiem jak jesteś krytyczna w stosunku do siebie...pewnie przybyły Ci dwa/trzy kilo z bezczynności achillesowej :) ale przeczytałam Twój ostatni wpis na Blogu. Już rozumiem.

    Pewnie się zastanawiasz o czym ja w ogóle piszę? Ta historia zaczyna mi się podobać :) byłyśmy razem w Barcelonie :) nie poznałyśmy się,ale jakoś Ty i Ela zapadłyście mi w pamięć (wtedy wiedziałam tylko, że jesteście Polkami).
    Po powrocie pobawiłam się w internetowego detektywa i od tamtej pory czytuję sobie Wasze historie :)
    No a teraz nikt inny tylko Ty - z Finlandii -miałaś ochotę wesprzeć nieznajomą w bólu walki...
    a walczę i to skutecznie w 10 dni 3 kilo ! :)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie, gdzieś mi ta Barcelona mignęła - świat jest mały :) Elę też nękają kontuzje i zamiast biegania zawzięcie się fitnessuje.

    OdpowiedzUsuń