niedziela, 22 stycznia 2012

no to mamy styczeń

i to już od trzech tygodni, a ja jeszcze próbuję podsumować poprzedni biegowy rok...

Statystyki są (w zakładce obok), ale przecież liczby to nie wszystko.
Dowodem  bardziej namacalnym niż zmęczenie, ból mięśni, adrenalina i endorfiny są medale. Tak, tak. Dla mnie są ważne, czasem wizja metalowego krążka , który zawiśnie na mojej szyi jest jedynym motywatorem zmuszającym mnie do nie poddania się na trasie.
Najbardziej odczułam to na zeszłorocznym miejscowym biegu ulicznym. Niby nic - 10 kilometrów - a po 5 nie byłam już w stanie rozsądnie myśleć. Słońce w zenicie, brak czapki, zegarka, podbiegi,  zdecydowanie za szybkie pierwsze 3 kilometry i katastrofa gotowa. Naprawdę nie miałam sił by biegnąć dalej.... jedyna myśl kołacząca się po mojej przegrzanej główce " nie dostanę medalu, co ja dzieciom pokaże?". Dziś się z tego śmieję :) ale wtedy było to dla mnie ważne. Wiem, że dzieciaki mnie dopingują, że w jakiś sposób są dumne z biegającej mamy. Jak na ironię to był najbrzydszy medal jaki zdobyłam w zeszłym roku ( to ten w lewym dolnym rogu).



Zeszły rok to również biegi z BBL.
fajni ludzie, bieganie po tartanie, yoga ... też na tartanie, albo na trawce w parku  i
szaleństwo jesienne  i  lepienie bałwanów.






BBL to też mój pierwszy plan do maratonu. Lubiłam go (o ile możne lubić plik kartek) choć na wstępie poraziła mnie następująca informacja:

Raczej jeszcze odradzamy maraton, proponujemy przygotować się lepiej
do krótszego dystansu
W ciągu krótkiego czasu musisz znacznie zwiększyć tygodniowy dystans. To generuje
duże ryzyko kontuzji. Jeśli jesteś zdrowy - nie twierdzimy, że jest to niemożliwe ale
niebezpieczne.


Heh. Ja nie dam rady?!!! Przecież przeczłapałam ich już pięć!!!
i co? dałam radę :-P 
Plan wykonałam w jakiś 80 %, pokonałam zaczarowaną granicę 5 godzin, przebiegłam go po raz pierwszy w całości  i zrobiłam życiówkę. 



2011 to był niezły rok. Ale....

2012 musi być lepszy :-D




środa, 4 stycznia 2012

miało być podsumowanie roku

ale mi się nie chce.... Muszę to jeszcze spokojnie przetrawić.

Mój remont miał się kończyć i jak zwykle mam pod górę.
Zamontowaliśmy zlew w kuchni, chciałam zrobć test wodny. Chciałam to zrobiłam. Nic nie cieknie, pięknie,ale..... ciepła woda coś nie leci. Pewnie coś z kranem (stary jest), rozkęcam. Grzybek zgrzybiał. Jedna rdza. OKI, spokojnie. Może by wymienić całą baterię? Lecę do sklepu. Koszty remontu +100, a co!
Odkręcamy stary kran, odkręcamy stare łączniki, zaglądam do rurki i ....kurna jego mać !!!!! Jeden kamień, jeden szlam i nie wiem co jeszcze. Zostało jakieś pól centymetra prześwitu. Mam już dość!!! Ileż można?  Dlaczego nie przyszło mi do głowy przed remontem sprawdzić czy w kuchni leci ciepła woda? No kurcze, nie przyszło. Dlaczego nie spawdziłam w trakcie? bo nie było zlewu..... A teraz muszę wymienić instalację.Teraz, kiedy już koniec blisko i miałam się zajmować wieszaniem obrazków na ścianach a nie ich kuciem.....

Niech to jasny szlag trafi.
Ile pecha może zawierać 37 metrów kwadratowych powierzchni? Chyba się strasznie naraziłam komuś TaM na GÓrze.