piątek, 4 lutego 2011

wspomnień cd.

III dzień
plan był taki, że spędzimy go w Harrachowie.
Zapakowaliśmy sprzęt do Myszy ( mój citroen) i ruszyliśmy na stok. To mój 13 wyjazd na narty ( i jak nie wierzyć w pechową 13?).
Trasy bardzo dobrze przygotowane (żadnych kamieni, lodu itp.), kanapa 4 osobowa,  kilka orczyków no i piękna pogoda. Raj
Niestety, jako że do tej pory nie używałam niczego poza orczykami, po dwóch udanych zjazdach i w momencie kiedy pozbyłam się paraliżującego strachu ( pierwsze minuty na stoku nie są dla mnie przyjemnością) rąbnęłam jak długa. I to jak ? Podcięta kanapą, najpierw wpadłam pod nią a potem walnęłam kolanem o betonową wylewkę i.... to by było na tyle.
Pozbierałam się nie bez trudu. Jedyne co zaprzątało moją głowę, to czy jestem tak bardzo znokautowana, że nie dam rady już biegać? że będziemy musieli wracać do domu....
Kolano spuchło a mój wspaniały, nieoceniony, czuły i kochający J. Kej zaproponował, że mogę sobie posiedzieć w kafejce albo wrócić do pokoju "bo ja bym sobie jeszcze pojeździł". Ból kolana to nic w porównaniu z poczuciem totalnej bezsilności. Już mi się nie chce walczyć... Nieważne.
Resztę dnia spędziłam rozczulając się nad sobą i modląc żebym następnego dnia była na tyle sprawna by wrócić na biegówki.



IV dzień
 Kolano pozwoliło mi na narty, więc o 10:00 - lekcja ze Sławkiem Kulejem. Przyznam szczerze trochę się go obawiałam. Nie sprawiał wrażenia miłego pana kiedy go zobaczyłam kilka dni wcześniej. Na szczęście to tylko szorstka powierzchowność. Sporo wyniosłam z tego doświadczenia.
Cztery podstawowe zasady i  trzy style ( jednokrok, bezkrok i krok z odbicia). Mam co robić co końca sezonu.

Do końca dnia zrobiliśmy jeszcze 15 km.  Mieliśmy dotrzeć do Izerki, ale trasa (a w zasadzie jej brak) wzdłuż granicy trochę mnie przestraszyła. Poddałam się na tych wertepach i zawróciliśmy :( szkoda.......




ciekawe skąd śnieg na tylnej części ciała?

 Nastał dzień V

Pożegnalny bieg. Pogoda była dla Nas łaskawa. Wspaniałe widoki, słoneczko...... ech żal było wyjeżdżać :(
Tu nie ma co pisać, lepiej popatrzeć :)










do zobaczenia. wrócę ...... 

3 komentarze:

  1. E, to Ty na poważnie się za te biegówki wzięłaś! i 15 km to spory kawałek (przynajmniej dla mnie - po 10 km w terenie pagórkowatym byłam tak wykończona, że zasypiałam na siedząco...).

    OdpowiedzUsuń
  2. 15 km w Jakuszycach to nic, wczoraj byłam na Kubalonce. Znalazłam COS-owską trasę w Beskidach. Zrobiłam 4 pętelki 3 kilometrowe. Cały czas góra-dół. Dało mi w tyłek :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale tam ślicznie...
    Imponujący kilometraż!

    OdpowiedzUsuń