wtorek, 14 lutego 2012

aktywnie

ostatnio spędzam czas :)
Czwartek - narty zjazdowe w Szczyrku- wymęczyłam się, zmarzłam i ponarzekałam na śnieg z armatek bo jest okropnie wolny i go nie lubię - po co naśnieżać stok skoro jest tyle śniegu? nie rozumiem

Piątek - biegówki na Kubalonce - po roku, najpierw musiałam sobie przypomnieć jak się trzymać kupy  i nie wyglebiać na każdym szybszym zjeździe ;-P  Wymęczyłam się znacznie mniej i było też optymistyczniej bo słoneczko wyszło... Mieliśmy okazję zobaczyć zmagania naszej biatlonowej młodzieży

Sobota - Węgierska Górka z grupą BBLowców - pomysł był taki, że zdobywamy Baranią Górę w dwóch grupach, jedna wbiega a druga wchodzi (w tym ja). Koniec końców nikt szczytu nie zdobył, ale szalony hura optymizm naszego trenera osiągnął punkt kulminacyjny. Pomysł wbiegania na górę, jakąkolwiek, w getrach  i butach bynajmniej nie zimowych po śniegu po pas i trasie przetartej jedynie przez dzikie zwierzęta albo i wcale, w 20 stopniowym mrozie, zasługuje na..... hmmm na przynajmniej katar :-P. Grupa biegowa zawróciła po 1,5 km a trekkingowa po 2,5 - nie zrobiliśmy nawet 1/3 zaplanowanej trasy. 
Plan powrotu wiosną już się urodził, trzeba zmazać piętno porażki 









Niedziela - Węgierskiej Górki ciąg dalszy - rano wybieganie wzdłuż Soły przy -17 stopniach. Wyszło mi tego 10 km bardzo wolnego biegu z 3 większymi podbiegami.

Poniedziałek - mrozu tylko 5 stopni więc poszłam poszurać po lesie - 7 km - tempo nadal wolne, ale nie miałam ochoty na nic szybszego.

Wtorek (dzisiaj) - wpadłam w amok biegowy  - 5 km tempem Easy + robienie  fotek,  po tafli jeziora. Niepotrzebnie wyjęłam z ucha jedną słuchawkę (słucham teraz Samotności Bogów) bo zaczęłam słyszeć jak lód wydaje dziwne odgłosy i adrenalina trochę mi skoczyła, ale opanowałam strach i dokończyłam okrążenie. Potem jeszcze 10 przebieżek na stałym lądzie i wróciłam do domu. Całość 8,5 km.
   



Dobrze jest :)



wtorek, 7 lutego 2012

biegałam...

....po wodzie :)

no dobra, zmieniła swój stan fizyczny.... ale przecież to nadal jest H2O.
Wybraliśmy się w niedzielne popołudnie na wolne wybieganie. O dziwo było miło.
Temperatura przyjazna, tylko -10 :) słoneczko i trasa tylko trochę śliska.
Po dwóch kilometrach dobiegamy do jeziora.... a tam ludzi jak mrówków, więc szybka decyzja - biegniemy jeziorem.
Kurcze. Ostatni raz weszłam na lód jako dziecko, zdaje się że rodzicom udało się zaszczepić we mnie przynajmniej jedno rozsądne zachowanie. Ale.... ile radochy straciłam?
Przyjemne doświadczenie, patrzeć na znajome obrazy z jakiejś takiej odwróconej perspektywy...

Nie starczyło mi odwagi, a może rozsądek zwyciężył? na obiegnięcie jeziora dookoła  (około 7 km) - zaspokoiłam swoją rządzę przygody jednym kilometrem i wróciłam na ląd :)

Fajny był ten bieg :) nawet zmęczenie było fajne