środa, 26 października 2011

biegam mało...

...ale jakże skutecznie :)
parafrazując jedną z blogowiczek chciałam powiedzieć, że poprawiłam życiówkę na 5 km. W niedzielę biegłam w pierwszym z sześciu biegów miejscowego Grand Prix.
Nowy czas - 28:30, średnie tempo 5:42. Bieg przez pięć kilometrów poniżej 6 min/km to dla mnie nowa jakość.

Przede mną ostatni w tym roku długi bieg - Perła Paprocan - 3 kółka czyli półmaraton. Nie robię żadnych założeń.... no może tyle, że chciałabym poprawić wynik z Silesii, ale nic na siłę.
Potem odpoczynek do końca listopada i trzeba będzie dobrać jakiś plan. Może Daniels?

Funkcjonalność biegania z Endomondo zaczyna mi nie wystarczać. Chciałabym znać tempa przebieżek, aktualną prędkość albo mieć trenera, który pamięta, że teraz mam biec w tempie na 10 km
Po głowie chodzi mi jakiś Gacek, może w przyszłym roku .....
Muszę to  porządnie przemyśleć

wtorek, 18 października 2011

butki

nabyłam !!!
AnimaSanaInCorporeSano 2160
nagroda za:
- kolejny maraton
- życiówkę
- złamanie 5godzin

Kolejne powody to:
- poprzednie przebiegły już 1114 km
- za tydzień mam urodziny
- była wyprzedaż w Intersporcie i zaoszczędziłam 130 zł
- chciałam kupić 2150 (starszy, tańszy model) , ale nie było już mojej rozmiarówki

Tyle powodów potrzebowałam, żeby  zagłuszyć wyrzuty sumienia. Wyrzuty mam dalej..... ale mam też nowe butki do biegania.

poniedziałek, 17 października 2011

maratońskie wspominki

no to opowiadam..... tylko kawy nie ma mi kto zrobić :)
pobudka o 7:30 - poranek zimny, ale słońce dawało nadzieję. Tuż przed dziewiątą wyruszyliśmy na Start, ja okutana jak w najgorszy mróz : 2 warstwy docelowe i 2 do zrzucenia przed biegiem, rękawiczki i ....czapka. Czapka miała być...ale fryzura. Ostatecznie z niej zrezygnowałam bo przed biegiem czekała nas jeszcze firmowa sesja zdjęciowa. Ot, taka babska próżność. A cel szczytny - biegniemy dla Martynki.
W każdym razie, 4 km marszu skutecznie mnie rozgrzało :)
Na trasie stanęłam pełna wątpliwości, obaw, nadziei i radości. Taką mieszankę odczuć pewnie ma w sobie każdy maratończyk, chyba inaczej się nie da. Szósty raz stałam wśród tysięcy ludzi i czułam, że jestem sama, zdana na własne siły i własne decyzje. Wiedziałam, że przez kolejne 5 godzin będę biegła sama ze sobą i chyba nie chciałabym inaczej. Pokonywanie własnych słabości to rzecz osobista, intymna.
Ruszyliśmy z niewielkim opóźnieniem, ale za to w wielką pompą, były fajerwerki, sztuczne ognie i helikopter!!!
Pierwsze 10 km - zdradliwa lekkość biegu. Ciągle trzeba się pilnować, żeby nie dać się pociągnąć tłumowi. Wtedy byłam jeszcze tuż przed balonikami na 4:30, umknęli mi niepostrzeżenie na punkcie odżywiania. Pierwszy mały kryzys ( bez przełożenia na tempo biegu) - dręczyła mnie myśl, że jeszcze 11, 10, 9 km do końca pierwszej pętli.... a to przecież będzie dopiero połowa....a potem jeszcze raz to samo.... straszne jest takie dołowanie i nie mam na to sposobu.
Na szczęście na trasie są kibice, szczególnie dzieciaki - dzieciaki są extra. Wystawiali łapki, darli się wniebogłosy i dawali powera. Dziękuję im wszystkim.
Do połowy dotarłam z 3 minutowym zapasem (2:18:24) i nagle coś przestało działać. Nogi biegły, głowa też a tempo padło, przez kolejnych kilka kilometrów wyszło powyżej 7min/km. Traciłam cenne minuty nie bardzo zdając sobie z tego sprawę. Ocknęłam koło 26 km, lekko przyspieszyłam nie wiedząc na co jeszcze mnie stać, wróciłam do ~6:40/km. Od 33 km po prostu cud. Dostałam nowej energii i już do końca biegłam w tempie na 10km. Wiedziałam już, że 4:45 jest poza zasięgiem, ale nadal miałam nadzieję na 4:50. Wymijałam wszystkich jak leci, fakt że większość już tylko dreptobiegała, ale jaka to frajda wymijać facetów:)
Bawiłam się w różne czasoumilacze np. nagle zza pleców wyskakuje mi ktoś(facet) i pędzi zaciekle z miną " nic mnie nie boli", a ja na to " już ja sobie ciebie przypilnuję" i co? jakieś 200, 300, góra 500 metrów i mamy dreptacza :) i miałam radochę:)
Była też kobieta z napisem " Biegnę dla Jezusa" z nią już nie poszło tak łatwo. Pomagała jej wiara, ale ja myślałam wtedy, że biegnę dla Martynki, dla Ani która musiała zrezygnować, dla mamy, dzieci i dla siebie. Uznałam, że mam ważniejsze pobudki. Może to wredne, ale pomogło.
Potem zgubiłam gdzieś 38 km bo nagle pojawił się 39 i przydarzyła mi się miła historia. Jakiś straszy pan zapytał
- który mamy kilometr? - odpowiedziałam, że minęliśmy 39 i że niedługo koniec, on na to
- to będzie powyżej 5 godzin albo poniżej - a ja
- na pewno będzie poniżej!!!
I byłby koniec fascynującej ;) historii , ale między 41 a 42 dziadek dobiega do mnie i mówi
- przekonała mnie pani, dobiegnę poniżej pięciu - i znowu został w tyle. Nagle na ostatnich 195 metrach minął mnie z uśmiechniętą miną i pędzi. Nie no, tego było za wiele. Popędziłam jak wiatr żeby staruszek i niebieska koszulka (bo wcześniej upatrzyłam go jako zająca) nie dopadli mety przede mną....
i kurcze nie wiem czy mi się udało, bo zza zakrętu wyłonił się napis "META" i patrzyłam już tylko na niego i biegłam już tylko dla siebie i byłam szczęśliwa


a za metą dziadek mi podziękował :)

niedziela, 16 października 2011

12 Poznań Maraton

zakończony !!!
Czas 4:54... - heh, w końcu poniżej 5 godzin :)
Pierwszy raz żadnych marszów. Ostatnio przeczytałam gdzieś wypowiedź Guru Skarżyńskiego ( choć moim guru nie jest), że maratończykiem można się nazwać dopiero wtedy gdy się całość przebiegnie - no więc oficjalnie wszem o wobec ogłaszam Jestem MARATONKĄ :)
Sam bieg oczywiście dał mi w kość, ale nie miałam jakichś szczególnych kryzysów, żadnych "ścian". Podbiegi były i owszem, ale nie aż tak straszne jak o nich pisali.
Gdybym miała podsumować całość : było dobrze.
Organizacja, trasa, kibice, mój bieg - ze wszystkiego jestem zadowolona ....

choć mimo wszystko mam mały niedosyt...bo wydawało mi się, że 4:45 - 4:50 jest w zasięgu ręki

piątek, 14 października 2011

już za chwileczkę, już za momencik....

Rano wyruszamy do Poznania, odbiór pakietu, Expo, Pasta Party i.... niedziela.
Kurcze mam teraz stresa podwójnego, bo w firmie ogłosili wszem i wobec, że wraz z dziesięcioma innymi pracownikami bierzemy udział w tym maratonie.... a ja pewnie będę znowu w ogonie.
Albo z tego wyjdzie dodatkowy motywator albo destruktor  - jeśli się zarżnę :(

Anonimowość daje duuuuży komfort

poniedziałek, 10 października 2011

9 października 2011- to był dobry dzień

bo bieganie
na długim ( choć stosunkowo krótkim) wybieganiu zrobiłam najlepsze czasy w tym sezonie, ba... w swojej biegowej historii. Może to zasługa temperatury, bo było około 10 stopni, a może Coopera, którego robiłam dzień wcześniej. W każdym razie moje the best wyglądają obecnie nastepująco:
test Coopera ( na BBL) -2,340. Nigdy jeszcze podczas biegu tak nie sapałam, ale wynik poprawiłam. W czerwcu było 2,190.
5 km- 28:41
10 km- 59:15
" jest dobrze, jest dobrze, ale nie najlepiej jest" nucąc za panem Grabowskim :)
bo Polska
daliśmy szansę TuskoPalikotom czy tez PaliTuskom. Nie jestem fanatyczką jeśli chodzi o rządy PO, ale Jaro Mlaskaczowi znowu się nie udało i to mnie cieszy najbardziej. Ten człowiek napawa mnie strachem , wstydem i odrazą. Nie często ludzie wywołują u mnie tak ekstremalne odczucia... To przedziwne, jak niektóre indywidualności  mające w sobie to "coś" ( a on niewątpliwie ma) potrafią pociągnąć za sobą rzesze.....  takich ludzi się boję. Wielka szkoda, że nie mamy w Polsce takiej pozytywnej postaci.

To będą ciekawe cztery lata, bo co też wniesie w naszą rzeczywistość Palikot, PO pewne swojej pozycji i lewica, która musi się porządnie odświeżyć? Czy mam rację twierdząc, że to ostatnia tura  rządów  prawicy? Analizując wczorajsze wyniki upewniam się w tym twierdzeniu. I bynajmniej, wcale mnie to nie cieszy. Ukazuje to jedynie jak polityka jest przewidywalna.

wtorek, 4 października 2011

Silesia

no nie udało się, mimo szczerych chęci się nie udało:(
Po dobie analizowania błędów, niedociągnięć i zaniechań doszłam do wniosku, że sama sobie zabieram radość ze startów, zamiast cieszyć się bieganiem. A tak! cieszyć się - to jest możliwe. Jeszcze kilka miesięcy temu zastanawiałam czy nadejdzie taki czas, że bieganie zacznie sprawiać mi przyjemność. I stało się. Nie zawsze, nie często, czasem.... Czasem zadaża się taki bieg, kiedy nie czuję bólu, zmęczenia, zadyszki . Po prostu biegnę i jest mi dobrze. I to jest fajne. W końcu BiegamBoLubie :-D
Myslę, że o tym trzeba pamiętać. W tym wiecznym pędzie do poprawiania wyników, bicia rekordów i rywalizacji zapominamy, że droga do celu też może być przyjemnością. To tak jak z tym nieszczęsnym króliczkiem... jak już go złapiesz, chcesz następnego.
Jeszcze pół roku temu na pólmaraton potrzebowałam więcej niż 2 i pół godziny, więcej cierpienia i bólu - "zakwasy" murowane przez dwa dni. Dzisiaj wiem, że w każdy niedzielny poranek mogę przebiec taki dystans, a  popołudniu pojeździć rowerem. Złapałam tego króliczka, teraz chcę szybciej, lepiej.... ale i tak się cieszę...

Oficjalny wynik netto 2:18:10 - zabrakło 3'11'' do wyniku akceptowalnego (przeze mnie).

sobota, 1 października 2011

zostań bohaterem w swoim domu

ostatnio to hasło nabrało dla mnie szczególnego sensu.  Cały ostatni tydzień (urlop) spędziłam na "budowie". 
 Mój nieszczęsny remont trwa już od lipca, a końca nie widać- Pan Fachowiec opuścił nasz kraj nie skończywszy rozbabranej i sfuszerowanej roboty. Może kiedyś jak ochłonę to o tym napiszę.
 Szczyt załamania dopadł mnie we wtorek, kiedy zobaczyłam, że nowa wylewka zaczyna się kruszyć i powstały w niej 2 -3 cm dziury - ale sza.... nie mogę o tym myśleć a co dopiero pisać.
W każdym razie między innymi :
- gipsowałam
- malowałam
- układałam panele  prawie SAMA (to jest bardziej wyczerpujące od biegania - do dziś bolą mnie kolana, uda i tyłek)
- kułam tynk
- montowałam  listwy przypodłogowe i gniazdka elektryczne
Trzy razy zabrakło farby, dwa razy szpachli gipsowej i tysiąca pomniejszych rzeczy niezbędnych... ech.
Dzisiaj powiedziałam : "basta". Jutro biegnę półmaraton, a czuję się jak własne zwłoki. W ramach regeneracji fizyczno-psychicznej pojechaliśmy na wycieczkę rowerową po okolicy. Odkryłam, że już jest jesień :) i przypomniałam sobie jak przyjemnie można spędzić czas.... to było miłe.

Za niecałe 10 godzin startujemy. Wiem, że dam radę. Na niedzielnym treningu na tej trasie wybiegałam 2:15. Cokolwiek poniżej tego wyniku sprawi mi rADość.
Udało mi się oswoić te przerażajęce podbiegi. Teraz boję się tylko, że dam się ponieść emocjom i innym biegaczom i pobiegnę początek za szybko. Ostatnio brałam udział w dwóch biegach na 10 km i w obu przypadkach zrobiłam ten sam błąd.... kurcze. Życiówkę poprawiłam, ale do celu zabrakło mi 1 minuty. Chciałam zejść poniżej godziny - wyszło 01:00:56.

a za dwa tygodnie.... MARATON