czwartek, 24 lutego 2011

rozmyślania ezgzystencjalne

Mam, delikatnie rzecz ujmując, nastrój depresyjny . Moja mama mawiała na to handkor (pewnie od handry).
Brakuje mi jej.
....pewna myśl mnie tknęła po tym jak ostatnio zawiozłam córkę do "byłego" na weekend.
Jak to jest, że zakochujesz się w kimś tak strasznie, że aż boli, spędzasz z tym człowiekiem dobrych 10 lat, w czasie których wszystko się sypie ( a w zasadzie zaczynasz przeglądać na oczy)....odchodzisz, a po kolejnych 5 nie możesz sobie już przypomnieć dlaczego tego kogoś kochałaś? Nie możesz sobie wyobrazić, że teraz ten człowiek mógłby Cie dotknąć w jakikolwiek czuły sposób.....
Kiedyś myślałam, że jak już zaleczą się rany i przestanę go nienawidzić, bać się - to będziemy mogli zostać przyjaciółmi. Minęło 7 lat, a ja nie mogę na niego patrzeć, nie potrafię z nim rozmawiać.... jakby był obcym człowiekiem.....
To jest podobne uczucie do tego, gdy późnym wieczorem widzisz podejrzanych facetów kręcących się po dworcu na którym znalazłaś się przez przypadek, sama.
To przerażające, że można czuć coś takiego do miłości swojego życia, ojca swoich dzieci.

Zastanawiam się co czują inni, co czuje J. Kej do swojej żony z którą nie rozmawia od 3 lat.... ale nie potrafię o tym z nim rozmawiać...
nie potrafię rozmawiać o mamie, jej umieraniu i jej nie byciu ze mną, z nami... to nie jest sprawiedliwe

piątek, 4 lutego 2011

wspomnień cd.

III dzień
plan był taki, że spędzimy go w Harrachowie.
Zapakowaliśmy sprzęt do Myszy ( mój citroen) i ruszyliśmy na stok. To mój 13 wyjazd na narty ( i jak nie wierzyć w pechową 13?).
Trasy bardzo dobrze przygotowane (żadnych kamieni, lodu itp.), kanapa 4 osobowa,  kilka orczyków no i piękna pogoda. Raj
Niestety, jako że do tej pory nie używałam niczego poza orczykami, po dwóch udanych zjazdach i w momencie kiedy pozbyłam się paraliżującego strachu ( pierwsze minuty na stoku nie są dla mnie przyjemnością) rąbnęłam jak długa. I to jak ? Podcięta kanapą, najpierw wpadłam pod nią a potem walnęłam kolanem o betonową wylewkę i.... to by było na tyle.
Pozbierałam się nie bez trudu. Jedyne co zaprzątało moją głowę, to czy jestem tak bardzo znokautowana, że nie dam rady już biegać? że będziemy musieli wracać do domu....
Kolano spuchło a mój wspaniały, nieoceniony, czuły i kochający J. Kej zaproponował, że mogę sobie posiedzieć w kafejce albo wrócić do pokoju "bo ja bym sobie jeszcze pojeździł". Ból kolana to nic w porównaniu z poczuciem totalnej bezsilności. Już mi się nie chce walczyć... Nieważne.
Resztę dnia spędziłam rozczulając się nad sobą i modląc żebym następnego dnia była na tyle sprawna by wrócić na biegówki.



IV dzień
 Kolano pozwoliło mi na narty, więc o 10:00 - lekcja ze Sławkiem Kulejem. Przyznam szczerze trochę się go obawiałam. Nie sprawiał wrażenia miłego pana kiedy go zobaczyłam kilka dni wcześniej. Na szczęście to tylko szorstka powierzchowność. Sporo wyniosłam z tego doświadczenia.
Cztery podstawowe zasady i  trzy style ( jednokrok, bezkrok i krok z odbicia). Mam co robić co końca sezonu.

Do końca dnia zrobiliśmy jeszcze 15 km.  Mieliśmy dotrzeć do Izerki, ale trasa (a w zasadzie jej brak) wzdłuż granicy trochę mnie przestraszyła. Poddałam się na tych wertepach i zawróciliśmy :( szkoda.......




ciekawe skąd śnieg na tylnej części ciała?

 Nastał dzień V

Pożegnalny bieg. Pogoda była dla Nas łaskawa. Wspaniałe widoki, słoneczko...... ech żal było wyjeżdżać :(
Tu nie ma co pisać, lepiej popatrzeć :)










do zobaczenia. wrócę ......